Renata Pałys gra w serialu, który uchodzi za głupi.…
Wywiad przeprowadzony przez dziennikarza portali Grupy Money.pl, Macieja Czujko, opublikowany w portalu iWoman.pl:
Renata Pałys to aktorka powszechnie znana z roli Heleny Paździoch w serialu Świat według Kiepskich. Ale ona występowała także w teatrze pantomimy – choć to wie znacznie mniej widzów. Jak zapatruje się na polską głupotę odtwórczyni jednej z głównych ról w serialu, który miał być zwierciadłem naszego społeczeństwa? Czy ma już dość Ferdka i jego odpowiedników na ulicy?
Nie obrazi się Pani, jeśli zaczniemy rozmowę od Kiepskich?
Jestem przyzwyczajona.
Pani zna Ferdka bardzo dobrze. Czy on jest rzeczywiście przeciętnym Polakiem?
Kiedyś uważałam, że scenarzyści poszli o jeden krok za daleko. Długo jednak żyłam tylko pośród ludzi z wyższym wykształceniem. Moi rodzice mogli się nim pochwalić, ich znajomi, a potem dzieci znajomych – czyli moi rówieśnicy. Długo wydawało mi się, że wszyscy są kulturalni, wykształceni i grzeczni. Dopiero po pewnym czasie zobaczyłam, że tak nie jest. Zaczęłam na co dzień spotykać takich ludzi jak Ferdek i w tej chwili, po 13 latach grania w serialu, mogę powiedzieć, że on ma wszystkie nasze narodowe cechy. Cechy, które powinniśmy nosić na sztandarze.
13 lat! I coś się udało zmienić na lepsze? Uzmysłowić Polakom, że śmieją się sami z siebie?
Ten serial odbierany jest dwutorowo. Pierwsza grupa widzów to ci, którzy skupiają się na warstwie werbalnej, ona im wystarcza. Ktoś powie dupa, ktoś zasadzić kopa – to ich bawi. Oni identyfikują się też z Ferdkiem, to jest swój chłop, cwaniak, taki co wszystkich wyrolował. I ci ludzie zniechęcają tych inaczej myślących, tych, którzy mogliby odnajdywać i smakować to, co jest między wierszami. Bo ten serial to śmiech przez łzy, gorzki śmiech. Ale mimo że ma on swoją wartość, to ja już dawno przestałam wierzyć, że coś może zmienić. Tak samo, jak Na dobre i na złe nie zmieni środowiska lekarskiego, tak i Kiepscy nie zmienią polskiej głupoty.
A gdybyście jednego dnia wszyscy – cała ekipa serialu – to rzucili i powiedzieli, że nie nakręcicie już ani jednego odcinka. Na pewno rozpętałaby się wielka debata na temat intelektualnej dyspozycji Polaków. Może warto by było?
Nic by się nie stało. Powiem Panu, dlaczego…
Bo byłoby tak samo jak po śmierci Jana Pawła II czy katastrofie smoleńskiej. Chwila szumu, krótka odmiana i powrót do smutnej normalności.
Poza tym kultura większości ludziom jest niepotrzebna. Oni nie cierpią, gdy ich od niej odciąć. W latach 80. – w stanie wojennym – grałam w teatrze w Jeleniej Górze i nie porzucaliśmy w proteście pracy, bo nikt by nie zauważył, że nie gramy. Zamiast tego wywieszaliśmy transparent Pracą popieramy strajki Solidarności. Żeby więc ktoś dostrzegł protest artystów, musielibyśmy jednego dnia wszyscy w całym kraju odmówić pracy. Tydzień bez nas, może by coś Polakom uzmysłowił. Ale strajk ekipy Kiepskich to byłaby chwilowa ciekawostka. Zresztą dla wielu nieistotna, bo wielu uważa ten serial za, delikatnie mówiąc, bardzo słaby.
I ciężko ludzi namówić, by na niego choć zerknęli. Ja od dawna namawiam żonę, by obejrzała jeden odcinek, przekonując ją, że tam naprawdę jest więcej niż można wyczytać z tej pierwszej, podstawowej warstwy.
Ale ci, którzy odmawiają oglądania, to nie jest problem, przynajmniej są konsekwentni. Gorsi są tacy, którzy mówią, że nie oglądają, a są na bieżąco. Ja zauważyłam, że ludzie rozpoznają mnie nie tylko w hipermarketach, gdzie jest przegląd niemal całego spektrum społeczeństwa, ale też w służbie zdrowia. Moją postać znają lekarze. Znacznie mniej ludzi przyznaje się do oglądania niż to faktycznie robi. Dlaczego się nie przyznają? Nie wiem. Wiem, że kiedy zaczynałam pracę na planie tego serialu, to nawet wykładowcy z uczelni pytali mnie, jak wielka bieda skłoniła mnie do wzięcia tej pracy. Po pewnym czasie przychodzili i przyznawali, że się mylili, że obejrzeli serial z ciekawości i doszli do wniosku, że on jest w gruncie rzeczy bardzo mądry.
Tak jest, bo Polacy śmieją się sami z siebie. Pokazuje nam, że jesteśmy nie tak wspaniali, jak nam się wydaje. Tylko wie Pani, jaki jest problem. Jeśli napisać w gazecie Wszyscy Polacy są głupi, to czytający ten artykuł przytaknie, że owszem, wszyscy są głupi, ale siebie z tego zbioru wykluczy. Jak dotrzeć do każdego z takim przesłaniem, jak spowodować refleksję?
Do mas się nie da dotrzeć. Trzeba spróbować do każdego z osobna.
No właśnie, to jak w takim razie naszym wywiadem dotrzeć do Czytelnika z przesłaniem, by przyjrzał się sobie i ocenił, czy czasem w jego zachowaniach nie ma czegoś takiego, co zbliża go do Ferdka Kiepskiego?
Ci, którzy są podatni na tego typu refleksję, nie chcą przeglądać się w tym lustrze. Na nich można by wpłynąć, bo oni zdają sobie sprawę, że są trochę do Ferdka podobni, ale nie chcą tego ruszać. To tak jak z niebezpieczną jazdą samochodem. Wszyscy wiedzą, że jest groźna, ale czasem, gdy sami siadają za kółkiem, to zapominają o zagrożeniach. Muszą jechać do przodu, żeby dojechać. Na trochę stają się Kiepskimi.
Ale potem oglądają kroniki policyjne, widzą auto zawinięte na drzewie, czarne worki z ciałami i pojawia się refleksja. Ja widzę wtedy, że głupio zrobiłem. Że nie powinienem.
Pan tak myśli.
Wszyscy mają takie chwile.
To skąd wypadki?
No właśnie z tego zapomnienia. Ale zdarzają się chwile, że zasłona spada, że ogrom głupoty, który stał się naszym udziałem staje nam przed oczami w całej okazałości. Mamy takie momenty.
Tak jest, ale ludzie nie tylko zapominają, ale też świadomie wypierają takie refleksje. Oni wiedzą, że coś jest z nimi czasem nie tak, że niekiedy zachowują się głupio, ale całe swoje działanie podsumowują jako znacznie lepsze od tego, Ferdkowego i akceptują to, że są nim częściowo. Najważniejsze, że nie są nim w ogóle.
To prawda. Kiedy oglądam Kiepskich, to łapię się na tym, że czasem siedzę przed telewizorem w podobnie rozciągniętym dresiku, że mam lenia, jak on, ale uznaję, że jednak jeszcze daleko mi do niego i dlatego nie zmieniam spodni.
A ja mam znajomych, którzy mówią, że nie oglądają Kiepskich, bo są żenujący, a gości przyjmują w domu w gaciach.
No właśnie, powiedziała Pani na początku, że żyła w enklawie ludzi z wyższych wykształceniem. Ale precież i wśród takich nie brakuje głupoty.
Dziś to widzę. Ukończenie studiów, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, nie gwarantuje wolności od tej cechy.
Dlaczego w dzisiejszych czasach?
Bo za mojej młodości studenci nie chodzili po mieście z bejsbolami u boku. Albo nie urządzali na juwenaliach takiej zadymy, że nie sposób było przejechać obok akademików nie tracąc w samochodzie szyby.
To co się stało? Przecież ludzie tak szybko nie zgłupieli.
Moja młodość przypada na zupełnie inne socjologicznie czasy. Na studia nie można było dostać się tak łatwo jak dziś. Owszem, były punkty za pochodzenie, w ten sposób można było awansować społecznie, gdy ktoś wychowywał się na wsi. Ale o tym, czy ktoś zostanie przyjęty, decydowały predyspozycje. Wie Pan, ja teraz wykładam w prywatnym studium aktorskim. Miałam na początku ogromny dylemat moralny, co ja mam tym ludziom, którzy w ogóle nie nadają się do zawodu, mówić. Zdecydowałam, że otwarcie będę im tłumaczyła, że mogą sobie aktorstwo studiować, ale aktorami nie będą, bo nie mają takich to a takich predyspozycji. W tym samym budynku mieście się też szkoła plastyczna. Jak ja patrzę na te bohomazy, to jako autorka jednego z nich spaliłabym się ze wstydu. Dzieci lepiej malują.
Może to kwestia tego, że wyzbyliśmy się wstydu, który nas krępował. To ma swoją zaletę, bo na przykład ludzie bez wstydu godzą się na rozwód, przyznają do porażki, do trudnej sytuacji w domu i nie ciągną w nieskończoność czegoś, co mogłoby się skończyć tragedią. Uzmysłowili sobie, że najważniejsze jest ich szczęście. Efektem ubocznym jest właśnie wyzbycie wstydu – będę kim chcę, niezależnie od tego, czy mam predyspozycje. Nie jestem śmieszny, póki jestem szczęśliwy.
Racja, wyzbyliśmy się wstydu, ale efekt jest taki, że słucham radia i słyszę, że pracują tam ludzie mający podstawowe problemy z dykcją. Ludzie, którzy seplenią, nie wymawiają r. Mnie to oburza, zawstydza, krępuje.
A w serialu ogląda Pani braci Mroczków.
Przysłowiowych już (śmiech).
To dlaczego środowisko aktorskie nie ruguje takich przypadków?
W środowisku jest spory zamęt. Ludziom, których uczę, tłumaczę przede wszystkim, że te osoby to nie aktorzy. To ludzie, którzy zaczęli grać w tych serialach jako dzieci i po prostu zostali. Oni zresztą nie grają, oni tam są sobą. Nie ma więc w Polsce ludzi, amatorów, którzy zaczynaliby w dorosłym wieku i zostali gwiazdami na skalę kraju. Po prostu nie ma.
Czyli aktorstwo jeszcze się nie rozpada. Mroczki mają ograniczone możliwości, poza swój serial za bardzo nie wychodzą. To jest zasługa wasza, środowiska, czy po prostu widzowie nie chcą ich poza M jak miłość?
Sprawa wygląda tak – i to przykład z życia wzięty – zatrudnia się taką osobę do jakiegoś poważniejszego przedsięwzięcia, a na drugi dzień reżyser kapituluje i odmawia z nią czy z nim współpracy. To nie jest bowiem aktor, on zawsze grał siebie. To tak samo, jak z nagradzaniem za grę dzieci – jestem temu przeciwna, bo czemu by od razu nie rozdawać Oskarów psom. Wiem, że to kontrowersyjne, co mówię, ale pies i dziecko nie mają świadomości, że grają, a to jest w zawodzie konieczne.
Dlatego w środowisku aktorskim są teraz dwa nurty. Prezes Związku Artystów Scen Polskich, Olgierd Łukaszewicz chciałby, by nasi koledzy aktorzy filmowi – jak to zwykł mówić – znaleźli się wśród członków ZASP. Drugi nurt, do którego i ja należę, uważa że tak nie powinno się stać, ponieważ podcinamy gałąź, na której sami siedzimy. Po co byłyby nam szkoły aktorskie, skoro okazałoby się, że aktorem można stać się bez weryfikacji w postaci dyplomu. Ja prowadzę mojemu mężowi księgowość, a księgową nie mogę się nazywać, bo nie mam uprawnień. Uważam, że trzeba je zdobywać, że to podnosi poziom usług, poziom życia.
A może tak powinno być, że w czasach, gdy nie ma większego zagrożenia, wroga, wielkiej przeciwności losu, gdy w kraju żyje się w miarę dostatnio i cieszy wolnością, to naród głupieje. Chodzi, dłubie w nosie, cieszy się, gnuśnieje, a tylko jego część niesie przez te gnuśne czasy pamięć o tym, co jest jego siłą. Może tak ma być, a my się niepotrzebnie ciskamy.
Tak jest, ale tak być nie powinno. Poza tym nie byłoby z nami tak źle, gdybyśmy nie zostali po 89. roku wrzuceni na głęboką wodę. Gdybyśmy dłużej w tej zyskanej wolności ewoluowali, jak stare demokracje Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii. A tak po 89. roku myśmy się zachłysnęli tym wszystkim, przeszliśmy wieloletnią drogę w za szybkim tempie, powtarzając wszystkie błędy tych, którzy już wcześniej wydeptali te ścieżki. W pogoni za bogactwem zatraciliśmy pewną umiejętność selekcji, zapomnieliśmy o wychowywaniu młodzieży.
Gdy pracuje z młodymi ludźmi, z moimi studentami, to od nowa uczę ich czytać, bo oni przez całą naukę w szkole podstawowej i średniej przeszli na brykach. Rodzice też nie przyłożyli ręki do tej edukacji, ale i do wychowania również w coraz mniejszym stopniu się przykładają, bo mają mało czasu. Więc ci ludzie w wieku 20 lat odkrywają pewne rzeczy, dowiadują się na przykład, co jest dobre, a co złe, bo do tej pory nikt im nie powiedział, bo nie poczuł się upoważniony.
Jest po prostu za dużo wolności. Czytałam kiedyś o pewnym naukowym eksperymencie. Dwie grupy dzieci w wieku przedszkolnym bawiły się na placach zabaw. Jeden z nich został ogrodzony, a drugi nie. Okazało się, że maluchy z tego ogrodzonego bawiły się na całym terenie placu, a te, których nie odgrodzono od reszty świata zbiły się w kupkę na samym środku. Po prostu bały się tego, że nie ma wyznaczonych granic. Tak jest z naszą wolnością. Nie ma granic, a my dziwaczejemy. Żyjemy w niewoli wolności.
Ważną rolę w utrzymywaniu Polaków w tym marazmie pełni telewizja publiczna. Do niej możemy mieć pretensje, bo jest robiona za nasze pieniądze. Pojawia się więc pytanie o nowy prapoczątek: Co było pierwsze? Głupia telewizja, która ogłupiła widza, czy głupi widz, który wymógł na telewizji głupie programy?
Głupi widz, ogłupił telewizję. W stacjach na porządku dziennym jest sprawdzanie wyników oglądalności, więc w ramówce zostaje tylko to, co się podoba. Jak widać, podoba się to, co głupie. Za moich czasów, robotnicy dostawali z funduszu socjalnego bilety do teatru, pobierali je bez ociągania, ubierali się w garnitury, czyścili pazury scyzorykami i szli. Nikt ich nie sprawdzał, nikt ich nie kontrolował, a oni szli do teatru.
Teraz już tego nie ma, teraz jest też znacznie mniejszy szacunek dla teatru. Ludzie nie wyłączają komórek, gadają, zapominają o odpowiednim stroju. Dzisiaj wszędzie panuje zasada: klient nasz pan. Zapłacił, ma się dobrze bawić. I nic tego nie zmienia, nawet nasz serial, w którym scenarzyści pogarszają notorycznie jakość życia Ferdka. Kiedyś wszystko mu się udawało, przygody kończyły happy endem. Dziś już nie jest mu tak łatwo, dziś już Ferdek przegrywa, ale nikt tego nie dostrzega. Nie płynie żadna lekcja z tego, że Ferdynand Kiepski nie jest już taki cwaniak. Nic się nie zmieni. Tak jak nie ma znaczenia to, że ja wierzę w Gombrowicza i że ludzi, którzy tak widzą Polskę jest więcej. I co z tego, pozostaje zapytać.